07 June 2010

* ostatnie latino podrygi w mexico city











ostatnie dni naszej podrozy spedzamy w miescie meksyk. jedzie sie przez to 22-milionowe miasto i jedzie. w europie tak nas wszyscy straszyli (podobnie jak rio de janeirem) ale ani przez moment nie czulam sie tu zagrozona. chyba przesadzamy w europie, myslac jak tu jest niebezpiecznie. a moze my mamy szczescie? a moze po prostu trzeba na siebie uwazac nie zaleznie czy jestesmy w trzecim czy w pierwszym swiecie? w koncu na pare dni przed tym jak mnie okradli w kambodzy, okradli mnie w dublinie? ale to juz inna opowiesc.
schadzmy obowiazkowe turystyczne zocalo, katedre (pod katedra wyhacza mnie trojka uczniow z kamerami i rodzinami i myslac ze jestme amerykanka (????) prosza mnie czy im udziele wywiadu do szkolnego projektu z angielskiego. wiec trzy razy odpowiadam na te same pytania: ile mam lat, co mi sie najbardziej podoba w meksyku i jaki jest moje ulubione jedzenie). rzucamy tez okiem na templo mayor i freski diega rivery. spedzamy poranek w muzeum antropologii i jest naprawde imponujace, ale tyle tam garkow, bizuterii, kamieni i takich tam ze trzeba by chyba przychodzic przez rok codziennie na godzine zeby to wszystko ogarnac.
pol dnia nam schodzi na ruinach teotihuacan, ogromnych piramidach zbudowanych przez niewiadomo kogo, ktore potem zostaly zniszczone przez pozar, a pozniej jeszcze zamieszkale przez aztekow. gorac nisamowity zwala sie na nas z nieba w czasie gdy przechadzamy sie droga umarlych i wspinamy sie na piramidy slonca i ksiezyca.
zagladamy do museum fridy khalo - bardzo ladnie i kolorowo i kupujemy troche rupieci na rynkach san juan i citadela.
ostatniego dnia jade do tlaxcala (nie moge sie nauczyc wymawiac tej nazwy wiec chodze wszedzie z kartka) odwiedzic manuela i grete - znajomy z dublina, w sumie bardziej grzesiowi to znajomi ale jade z wizyta. sa tacy serdeczni, i ich rodzina tez i tak mi zal ze nie moge zostac na dluzej , zwlaszcza ze cos przebakuaj o imprezie i ze ich mama chciala ugotowac na moj przyjazd! czuje sie jakbym byla jakas zagubiona krewna a nie kims kogo ledwo znaja. tego ciepla ludzkiego zabraknie w zimnej europie...
wieczor i noc spedzam w hostelowycm barze i na placu garibaldi gdze graja mariachi (orkiestry panow poubieranych w meksykanskie tradycyjne stroje). podpici ludzie tancza na ulicy, a my udezamy do baru gdzie hasamy do rana. rano przykladnie wstaje na snaidanie, pakuje plecak i ruszamy do.... domu.

No comments: