20 January 2010

*lekcja cierpliwosci dla podrozujacych po patagonii





























panowie ktorzy nas rano zaprosili na mate okazali sie przefajni. zaprosili nas jeszcze na kolacje ( wlasnorecznie zlowiona i przyzadzona ryba) i odwiezli nas na dworzec autobusowy. nie wiem skad to sie w ludziach bierze taka bezinteresownosc. samych takich spotykamy az nam sie chwilami nie chce wierzyc. dzien spedzilysmy zalegajac na trawie w parku, robiac zdejcia dziwacznym rozwiazaniom urbanistycznym bahia blanca, zaznajamiajac sie z bezdomnymi psami i kupujac buty ( tenisowki za 30 zlotych, nie moglam pogardzic!). a wiec milo.

pozdozowanie autobusami po patagoni to zupelnie inna sprawa. spedzilysmy wlasnie poltora dnia w zamieszaniu i kurzu. autobusy sie spozniaja po pare godzin. sprzedaja wiecej biletow niz jest miejsc. nikt nic nie wie a ty siedzisz i czekasz na zakurzonej stacji. i tak jak na poczatku mowilam adze: ´spokojnie, nigdzie nam sie nie spieszy´ to po paru godzinach jak kierowca kolejnego autobsu nam powiedzial ze nas nie wezmie i ze mamy czekac na ´pinguino´ - firme co to sie nazywa pingwin i to ona nas wezmie to tez mi sie podnioslo glos i fuknelam na pana : ´no hay el bus ! no hay pinguino´ ( nie ma autobusu! nie ma pingwina! ) i jak tak sobie teraz mysle ze tak nieladnie nafukalam na pana ze nie ma pingwina na tej zakurzonej stacjii gdzies na koncu swiata to mi troche wstyd. okropnie tak nie moc sie wyslowic i jedyne co byc w stanie powiedzic to to ze nie ma pingina!

w koncu jednak podjechal pingwin i zabral nas do rio gallegos. po drodze zobaczylam chyba wiecej gwiazd na niebie niz kiedykolwiek i tak symetryczny i genialny wschod slonca ze ach! a w rio gallegos zatrzymalysmy sie u przemilej rodziny i pozwolili nam zrobic pranie w pralce :) udalo nam sie kupic bilety do ushuai na jutro.
sciskam kochani, papatki.

No comments: