07 February 2010

*chilenskie mazury


































siedzimy w schronisku w pucon w chile, ktore rownie dobrze mogloby byc na mazurach albo w naszych tatrach. no moze poza miedzynarodaowym towarzystem o ktore w polszy troche trudniej. jest kominek nad ktorym susza sie skarpety, jest jakis chilisjski koles z gitara, kuchnia z herbata i pietrowe lozka z pierzynami.
aga uzadzila mi niesamowite urodziny z tortem, szampanem i cala pompa ktorej moznaby chyba oczekiwac tylko w domu wsrod najbiszych przyjaciol. a tu cala zgraja ludzi ktorych widze pierwszy i pewnie ostatni raz spiewa mi cumpleaƱos feliz i sciska jak siostre. ale to chyba natura drewnianych schronisk. i podrowaznia z aga :)
poza tym dzien zlecial w autobusie a wieczorem jak zaczelysmy swietiwac jedzeniem to nie moglysmy sie wytoczyc z restauracji (z przejedzenia nie przepicia). chyba nasze zoladki zapomnialy jak to jest miec wpakowany w siebie starter, glowne danie, deser i pol butelki wina. a i potem tort! nie to ze nie dojadamy - wprost przeciwnie przytylysmy, ale chyba jemy mniejsze porcje. zgodnie zdecydowalysmy ze trzeba jechac na polnoc gdzie bedzie cieplej i nie bedziemy tyle jesc.
dzis pojechalysmy do goracych zrodel los pozones i wylegiwalysmy sie w goracej widzie a na glowy padal nam deszcz. fantastyczne ze takie cos jest:) a dziecko powiezialo do mnie : ´ty jestes z innego kraju, prawda?¨
na wulkan villarrica nie mozemy wejsc bo fatala pogoda, wszystko w mleku z chmur (nawet nie widac co tracimy) i nie ma wspinania. no coz bedziemy musialy znalezc jakis inny wulkan po drodze.
jutro zostawiamy chilijskie mazury i ruszamy w kierunku santiago. sciski, pa

No comments: