19 February 2010

*wielka gora i winiarnie - mendoza














































mendoza kreci sie wokol dwoch rzeczy - wielkiej gory i winiarni. zaczynamy od wielkiej gory. wlasciwie to zaczynamy od drzemki w parku, bo jestesmy strasznie niedospane po nocnym autobusie i przekraczaniu granicy, ale jak juz dojdziemy do siebie ruszamy zobaczyc aconcague.oczywiscie nie obedzie sie bez zamieszania autobusowego ale to juz jest jakby wpisane w kazda podroz. aconcagua ma 6992 mnpm i sie prezentuje dumnie osniezona miedzy zielonymi, brunatnymi i szarymi szczytami alp. wejscie na gore wymaga sprzetu, przygotowania, i czasu. dla takich spacerowiczek jak my pozostaje popatrzec na nia z upodnoza (cos to brzmi niegramatyzcnie). ci co wchodza na gore dostaja plastikowa siatke na odchody, ktora musza oddac w bazie pod koniec wypawy. my przechadzamy sie po dolinie i podziwiamy. idziemy jescze zobaczyc punte del inka, taki twor skalno-erozyjno-hotelowy. po krotce: byl hotel na skale z goracymi zrodlami ale woda zaczela sie lac i skaly osuwac i chyba cos jak algi sie jeszcze w to wdaly i teraz jest atrakcja turystyczna. dosyc niesamowite. czekajac na autobus zasypiam nieopodal i budze sie pokryta gruba warstwa kurzu bo strasznie wieje. jemy niesamowicie przepyszne hot dogi, ktore wbrew oczekiwaniom nie nazywaja sie perro caliente ale completo.
winiarnie postanawiamy odwiedzic z wycieczka. nie jest to najlepszy pomysl bo bycie obwozona i oprowadzana nie jest idealnym sposobem na popoludnie ale przynajmniej wszystko nam opowiedza. dowiadujemy sie ze wino ma cialo i jak sie zabelta kieliszkiem to sie na sciankach osadzaja lzy i jak wino jest mlode to lzy szybko spadaja a jak starsze to wolniej. i jeszcze pokazuja nam winiarnie organiczna gdzie sie nie uzywa zadnych pestycydow ani nawozow tylko sadzi sie drzewa i one chronia od szkodnikow.
w hostelu wdajemy sie w bardzo zacieta dyskusje z przypadkowymi buenosairyjczykami o decyzjach, przeznaczeniu itp. pewnie ciagnela by sie do rana ale musimy pedzic na autobus do cordoby. jak zwykle towazryszy temu zamieszanie. autobusu nie ma, aga idzie do okienka i mowie ze nie ma na co oni ze przeciez jest. gdyby nie towarzysz turysta ktory nam powiedzial ze nasz sie zespsuli podstawili innej firmy na inne stanowisko to pewnie bysmy nie dotarly do cordoby, ale dzieka Bogu dotarlysmy :) a wszyscy mowia ze to w boliwi dopiero sie zacznie zamieszanie transportowe...

No comments: